Tematy izolacji
01-05-2020
Dopiero sześć tygodni minęło od zamknięcia teatrów w Polsce, a artyści już tworzą prace o utraconej wolności, cierpieniu w zamknięciu, braku bodźców i wszechogarniającej pustce. Piszę „dopiero”, bo jak podkreślają epidemiolodzy, walka z epidemią koronawirusa SARS-CoV-2 to walka długofalowa, która musi być rozciągnięta w czasie. Zanim więc zaczniemy się zastanawiać nad prawdziwymi stratami wolności osobistej, niech bezustannie brzmią nam w pamięci dramatyczne oświadczenia włoskich lekarzy, którzy zrozumieli, że opanowanie koronawirusa to nie sprint ale maraton…
Zamknięci w swoich mieszkaniach, odizolowani od innych, przeżywamy podobne emocje i podobne doświadczenia, bez względu na to, czy jesteśmy widzami czy artystami. Ale czy te cztery tygodnie społecznej kwarantanny (lockdown w Polsce trwa od 25 marca, a zamknięcie teatrów od 12 marca) przyniosło widzom coś istotnego w obszarze sztuki? Tak – sporo.
Po pierwsze okazało się, że bez efektów pracy „darmozjadów” (czyli artystów, o jakich społeczeństwo stereotypowo myśli, że żyją w puchu i bogactwie) nie umielibyśmy emocjonalnie przetrwać zamknięcia. Gdyby nie książki, filmy, rejestracje spektakli teatralnych czy muzyka – pozostalibyśmy bez impulsów, bez nadziei i bez wzniosłych przeżyć. Kwarantanna społeczna wywołała odrodzenie zainteresowania kulturą.
Po drugie artyści aktywnie włączyli się w edukację i nawołują do pozostania w domach. Jako pierwsi pokazali, że dzięki technologii można zagrać czy zaśpiewać wspólnie, mimo zamkniętych sal koncertowych czy teatralnych. Takiego zbiorowego zaangażowania nie było od bardzo dawna.
I wreszcie po trzecie – po początkowym szoku i fali publikacji w sieci tysięcy archiwalnych nagrań, twórcy zaczęli realizować nowe prace. Borykają się przy tym z trudnościami realizacyjnymi ale próbują nauczyć nas, widzów, że musimy zmienić swoją percepcję. Spektakl czy koncert, który możemy premierowo obejrzeć w Internecie, obecnie nie jest już dodatkiem promocyjnym do sztuki. On JEST sztuką.
Spójrzmy na konkurs choreograficzny „W sieci” – pilotażowy projekt Centrum Teatru i Tańca w Warszawie. To zamknięty zbiór etiud tanecznych, stworzonych podczas kwarantanny. O czym opowiadają nam w nim tancerze? O zamknięciu, więzieniu ciała i umysłu, o pragnieniu przestrzeni, o wolności, o braku bodźców, o zagubieniu, strachu, o stratach. Dla mnie niektóre z tych obszarów poszukiwań są przedwczesne, ale inne wręcz trafione w punkt. Zresztą dla każdego rozłożenie ocen i intensywności odbioru będzie różne. Na przykład, dobrze pamiętam kolejki i niedobory w sklepach lat 80. czy skalę ograniczanych wówczas wolności, ale młodsi widzowie nie mają tego doświadczenia – siłą rzeczy są więc bardziej zaskoczeni obecną sytuacją. Dlatego też warto samodzielnie obejrzeć cały zbiór, a nie trzymać się czyjejś recenzji, bo w każdym odbiorcy wywoła on zgoła inne wrażenia czy przemyślenia.
Jestem na kwarantannie społecznej, tak jak pozostali. Ale nie poruszają mnie do głębi spektakle o tęsknocie za przyrodą czy wolną przestrzenią. Wciąż jeszcze nie. Szczególną uwagę zwracam za to na kilka prac zajmujących się ponurymi aspektami zamknięcia w domu. Robię to, bo przeszywają moją wyobraźnię na wskroś.
Zaskoczyły mnie „Rojenia” Izabeli Borkowskiej pokazujące izolację w izolacji. Zamknięta w domu tancerka realizuje na naszych oczach swój spektakl w dodatkowym zamknięciu, w jedynym miejscu w domu, w którym może być sama, czyli… w łazience. W zasadzie ma tu jedynie metr wolnej przestrzeni – gdzieś między kabiną prysznicową, szafką a umywalką. Tu jest wolna, tu jest sama, tu oddycha, tu czuję ulgę. Podczas jej prób zmieszczenia się w tej „skorupce orzecha”, gdy połowę etiudy zmuszeni jesteśmy oglądać w jej lustrze nad umywalką – nie rozumiemy tego w pełni. Olśnienie przychodzi dopiero, gdy do łazienkowych drzwi zaczyna się ktoś dobijać. – Pospiesz się – mówi zniecierpliwiony mężczyzna. – Nie! – odpowiada mu twardo i bezdyskusyjnie.
Etiuda Borkowskiej siłą rzeczy jest eksperymentem określonego czasu i niezwykle trudno byłoby wystawić ją na scenie – nie z przyczyn technicznych, a z powodu kontekstu sytuacyjnego i energii, jakiej nie da się powtórzyć w warunkach sztucznych. Ale już taneczna propozycja Amandy Nabiałczyk („Idź do klasztoru”) jest spektaklem absolutnie teatralnym. Duet, jaki widzimy w całkiem zgrabnej choreografii, porusza jeden z najciemniejszych i ukrywanych aspektów kwarantanny społecznej – przemocy domowej. On, z symbolicznym długim kijem – ingeruje w jej swobodę, wskazuje co ma robić, gdzie stanąć, tresuje jak jakieś podległe mu zwierzę. Grozę potęguje fakt, że oboje wykonawcy są w maskach chirurgicznych, wiemy więc dokładnie jaki jest czas akcji.
Kibicujemy kobiecie, tej słabszej, gdy podejmuje walkę o odzyskanie kontroli. I nagle nasze marzenia zostają spełnione. Przegrana wyrywa mężczyźnie kij – a role… się odwracają. To ona staje się agresorem, powtarza schemat przemocowy, tak, jak często się dzieje w wielu rodzinach, w których siła staje się jedynym argumentem. I gdy już się wydaje, że wszystko przepadło, gdy on jest na kolanach i już tylko czeka na swoją fizyczną karę, znów dochodzi do zmiany. Tak. Jest ten upragniony „happy end”, ale jakiś gorzki, przygnębiający, pozostawiający w pamięci swój niezmywalny ślad.
Jest jeszcze jedna praca, która mnie naprawdę zafrapowała – to utrzymana w pogodnym, z pozoru, nastroju etiuda „We are through other people” Wojciecha Furmana. Oglądamy w niej twórcę głównie w dwóch ujęciach z przestrzeni jego mieszkania – przy ceglanej ścianie i przy framudze drzwi. Nic w tym nie byłoby specjalnie ciekawego, gdyby nie odkrywająca się z każdą minutą tajemnica, że jego ruch jest inny, niż u wielu. Że to, co przed naszymi oczami nie jest przypadkową, skleconą naprędce choreografią, a przemyślanym konceptem…
Tancerz buja się w otwartych drzwiach, ale ich granica nie zostaje przekroczona. Ściana, która jest tak często używaną scenografią tańca w czasie pandemii, okazuje się „trzymać” twórcę za stopę lub dłoń. Jakby była żywa i nie chciała go puścić, nie pozwalała mu odejść, wydostać się do ludzi. Efekt przypomina coś na kształt filmowego matriksu, który nas więzi… A samo „We are through other people” przynosi uniwersalny symbol izolacji i płynących z niej konsekwencji.
Oczywiście to nie jedyne nadesłane prace. W pilotażowym konkursie Centrum Teatru i Tańca wystartowało kilkanaście krótkich choreografii, zrealizowanych w rozmaitych technikach i przestrzeniach. Część tancerzy zaangażowało się w wyjściowy temat z pełna powagą, inni sięgnęli po groteskę czy pastisz, ale to, w jaki sposób podjęli się rzuconego im zadania, jest już tematem na inną opowieść. Zamierzam wracać do tych spektakli, przyglądać im się także na poziomie realizacyjnym czy ideowym, porównywać je ze sobą – to ważne dokumenty pandemii, izolacji i choroby – pokazane inaczej, niż tylko przez pryzmat nudy w kwarantannie. Bo artystom nudzić się nie wypada. Nigdy.
Sandra Wilk, Strona Tańca
http://www.stronatanca.pl
pilotażowy Konkurs choreograficzny „W SIECI”
– odsłona kwietniowa 2020
organizator: Centrum Teatru i Tańca w Warszawie